14.07.2015
Adam od rana rozstawia jakieś dziwne metalowe skrzyneczki na gazie coś kombinuje dosypuje i po piętnastu minutach przynosi pyszną wędzona rybę na śniadanie (trzeba przyznać smakuje wyśmienicie). Rybę kupił od miejscowego rybaka, a zestaw do wędzenia gdzieś w Rosji w sklepie dla skautów.
Po śniadaniu ruszamy w stronę granicy chińskiej zahaczając o miasto Naryn. Właśnie tu dokonujemy ostatnich zakupów, tankujemy auta do pełna tanim paliwem, a dla chętnych jest też myjnia. W miasteczku znajdujemy też niezłe łącze internetowe. Jest to jakaś agencja turystyczna, Anna z dziećmi spędza tam pół dnia uzupełniając bloga. Pracująca tam pani zaniepokojona chudością Olka przygotowuje pyszny posiłek na zapleczu biura.
Pewnie nasza okupacja trwała by do zamknięcia agencji gdyby nie telefon od Benka, który pojechał wcześniej i 50 km od miasta wywaliło mu olej z mostu.
W odległości 70 km od granicy znajduje się strefa zamknięta przebywać w niej mogą tylko osoby z ważnymi wizami chińskimi. Właśnie tu rozstajemy się z dwoma ekipami (Jolą, Waldim, Olą i Jarkiem) które zawracają do Polski. Z powodu późnej pory żegnamy się w pośpiechu jak jacyś poganie, a nie przy ognisku z piwkiem w dłoni i bananem na ustach.
Na nocleg dojeżdżamy około godziny 23, jest ciemno, zimno i wieje jak diabli.